niedziela, 31 marca 2013

XXX - wielka ucieczka cz.1-

Musiałam uciec. Bolał mnie brzuch , byłam niedorzywiona i brakowało mi wody. On mnie trzymał na wodzie i chlebie.
Byłam związana. Ale miałam determinacje. MUSIAŁAM uciec. Nie było innego wyjścia.
W moich kozakach był miecz. A kozaki były metr ode mnie.
Musiało to wygląć komicznie. Byłam naga- zdarł ze mnie ubranie. A wyciąłam całe ciało aby palcami u stóp dosięgnąć kozaka. Ale okazało sie że ten ''metr'' to prawie dwa metry. I to był problem.
Ale nie mogłam sie poddać. Nie teraz. Miałam dość tego upokorzenia. To ja! Adara Black , córka Aresa , boga wojny. Ja się NIGDY nie poddaje. I ZAWSZE wygrywam. Zaczęłam... gryść linę. Aby ją chociaż troszkę poluzować. Po kilkuch minutach lina zaczynała puszczać. Ooczywiście nie na aż tyle abym mogła uciec , ale zawsze coś. I to pomogło , kto wie , może nawet mnie uratowałe- gryzienie liny jak królik marchew.
Ale tylko jeden kozak był w miarę w moim zasięgu - drugi był z pięc metrów ode mnie.
Tak! udało się! Dosięgłam kozaka! Przepełniła mnie euforia. Każdy cal mojego ciała. Miałąm szanse na ucieczkę... ale zaraz! A jesli to zły kozak? Jeśli to w tym drugim jest mój miecz? Co sie w tedy ze mną stanie? Umrę tu? Czy ktoś mnie uratuje?
Z nadzieją przyciągałam do siebie kozak... uda się? Oh , na bogów , proszę...
Pamiętam jaka nadzieja mnie w tedy wypełniała. Nadzieja na uratowanieżycia , na spotkanie przyjaciół...  jeśli by sie kazało że ten kawałek żelaztwa jest w drugim bucie - skazałoby mnie to na śmierć. A tego nie chciałam.
Zaglądnęłam do buta... on tam był. Mój miecz tam był!
Wyciągnęłam go zębami. I nie puszczałam. Bałam sie że spadnie. Językiem poprawiłam jego miejsce po czym wziełam się do roboty. Mój miecz był średniej długości , Niny był większy , ale i tak było mi trudno rozciąć sznury. Przeciąłam sobie język i trochę wargi , ale nie miałm zamiaru przestać.
Jeszcze tylko chwila , Adara dasz radę...
Ciągle to sobie powtarzałam. Ay dać radę...
Udało się. W pewnej chwili gruba lina puściła. Na samym początku to do mnie nie doszło.  Byłam wolna. Miałam miecz , zaraz szałoże na siebie ubiór. Nikt mnie tu żywcem nie zatrzyma. Uciekne. Ale przed tym zemszcze sie za moją krzywdę. Przypatrzyłam się uważnie mojemu mieczowi. Gdy Clarisse dostała od ojca dzidę , to miecz. W dłoniach miałam miecz , który pobłogosławił Ares.  Oczywiście nie zawsze wygrywałam , bo wiele zależy też od samego przeciwnika. Taki Luke , czy Ares.. nie wielkie szanse. Ale Polifem? On był jak Jerry. Wielka kupa mięsa , zero mózgu. A ja jestem sprytna i szybka. Wygram.
Ubrałam się w to samo ubranie w którym mnie tu porwał. Brudne , spocone ubranie. Ale i to lepsze od nagości. Ja nie Afrodyta , nie mam... nieważne.
Swoje tłuste włosy spiełam w kok. Chciałam uciec. Wyszłam z miejsca gdzie mnie gwałcił.
Od razu wpadłam na satyra , który miał mnie ''pilnować''. On też musiał zapłacić.
Zaszłam go od tyłu  i powaliłam na ziemie. PO tym na nim usiadłam i się cicho zaśmiałam. Przyłożyłam mu ostrze do twarzy.
-I jak?- wycyczałam- Powiesz mi nędzny koźle? Jak to jest gdy się wie że druga osoba , może cię zaraz skazać na cierpienie? No... mów!
On zaczął cos tam mówić. Nawet nie chciało mi sie tego czegoś słuchać.
-Nienawidzę cię- syknęłam- jesteś nikim. Jak mogłeś tak kablowac? Ty wiesz co on mi robił? Jesteś nic nie warty. Nienawidzę cię.
Po czym podciełam mu gardło.
Jeden zabity. Został jeszcze ten drugi...
Wstałam i z jego koszuli urwałam spory kawałek. Wytarłam ręce i miecz z krwi.
Spojrzałam jeszcze raz na jego z góry. Czułam obrzydzenie. Gwałtownie uniosłam głowę do góry.
Połowa mojej zemsty sie dopełniła. Ale to drugie 50% było wazniejsze.
Podrzuciłam miecz  po czym wybiegłam z jaskini. Uderzyło mnie światło. Płomienie słońca... nareszcie. Bałam sie przejrzeć się w lusterku i dowiedzieć sie jaka jestem blada.
A co jeśli zacznę bać się ciemności?
Nieważne.
Gdy już zaczęłam się przystosowywać do światła , to zaś złapała mnei kolka. Do tego też nie byłam przystosowana.
Zgiełam sie na chwilę w pół. Musiałam odsapnąć. Na krótki czas. Szybko odzyskałam siły.
Biegłam dalej , cel miałam prosty ; zabić. Jak zawsze.
W pewnej chwili , zrobiło mi się słabo. Nagle zgłodniałam. Zakręciło mi się w głowie i przytrzymałam sie drzewa. Co jest? Pomyślałam.
Nie było czasu na myślenie. Nigdy nie myśle. Ja działam instynktownie , jak kot.
Uniosłam lekko głowę i znad korony drzew dostrzegłam łysy łeb Polifema. Jak mnie gwałcił to sie zmiejszał. Schowałam sie za drzewem i spojrzałąm na ręcę. Miałam mase blizn i ran , zadrapań itp , ale nic poważniejszego. A bolało jakby było zakarzenie. Jednak musiałam pokonać ból Zawsze byłąm silna. Nie fizcznie. Psychicznie.
Spojrzałam na niego jeszcze raz. Teraz był o wiele bliżej. O ile? Maksimum dziesieć metrów...
W tedy kompletnie ani przez chwilę nie myślałam. Poprostu wyciągnęłam miecz. Wlazłam na drzewo. Poraniłam sie ostrą korą. Gdy byłam na czubu- wskoczyłam mu na głowę.
On ... się tego spodziewał. Chwycił mnie jak lalke i rzucił o ziemię.
Ból Potworny ból , juz fizyczny. Jakby mi sie ząłmał kręgosłup. Nic nie czułam- nóg ani rąk. Nic. Z tyłu głowy ciekła mi krew.
On do mnie podchodził powoli zmieniając się spowrotem w tego cyklopa który mnei gwałcił.
A ja umierałam.
-----
Yhm , wiem. Za krótkie.... sorry ...

1 komentarz: